środa, 30 lipca 2014

Rozdział 5

          Przekręciłam się na prawy bok. Dźwięk budzika w dalszym ciągu rozbrzmiewał po całym pokoju, nieubłagalnie dochodząc do moich uszu. Wyszukałam po omacku mój telefon i włączyłam drzemkę. Po raz kolejny znalazłam się w Polsce. Szkolna wycieczka w Gdyni. Siedzę na kocu na plaży, a obok mnie Justyna, Szymek, Bartek, Wera i reszta ekipy z Polski. Biegniemy w stronę wody trzymając się za ręce. Przeskakujemy przez fale, pływamy, chlapiemy się wzajemnie wodą. Świetnie się bawimy. Wychodzimy z wody, kierujemy się w stronę bistra, jemy zamówioną wcześniej pizzę, rozmawiamy, żartujemy, śmiejemy się. Powoli obraz zaczyna się zamazywać: znika morze, plaża, horyzont, wszyscy i wszystko po kolei...
Kochanie wstajemy, już siódma dochodzi – usłyszałam głos Małgorzaty potrząsającej moje ramię
- Proszę, jeszcze pięć minut – wybełkotałam znajdując się na pograniczu jawy i snu
- Ani minuty dłużej, znając ciebie nie wyrobisz się! Dziś rozpoczęcie roku – ściągnęła ze mnie kołdrę, a ja w jednej chwili całkowicie się przebudziłam
- Dobra, dobra już – powiedziałam podnosząc się z łóżka, a Małgorzata opuściła mój pokój.
Skierowałam się do łazienki wziąć szybki prysznic i załatwić wszystkie poranne sprawy. Po piętnastu minutach wyszłam, owinięta jedynie w szlafrok. Usiadłam przed toaletką, zrobiłam lekki makijaż i dokładnie wyprostowałam włosy. Ubrałam ciuchy, które kupiłam wczoraj. Na szyi zapięłam złoty łańcuch, i włożyłam wiszące kolczyki. Na palce wsunęłam prosty, podwójny pierścionek, wysadzany małymi cyrkoniami. Zajrzałam jeszcze do garderoby, aby zabrać szpilki i czarną kopertówkę. Przejrzałam się jeszcze w lustrze – wyglądałam całkiem nieźle. Zeszłam do kuchni, zjadłam na szybko jednego tosta i upiłam dosłownie dwa łyki soku. Wyszłam z domu, a w samochodzie na wjeździe czekała już na mnie Małgorzata. Dojechałyśmy pod szkołę w dwie minutki. Szłam przez dziedziniec, na którym spotykały mnie setki obcych spojrzeń. Szukałam wzrokiem kogoś znajomego, ale w tej sytuacji raczej wydawało się to niemożliwe. Ogromny budynek, przypominający raczej pałac a nie szkołę, wywarł na mnie nie małe wrażenie. Czerwona cegła, duże okna, wieżyczki na dachu, a nad wejściem duży napis High School. Niesamowicie po prostu. Pokonałam kilka schodków i znalazłam się przed wejściem. Przekroczyłam próg i znalazłam się na głównym korytarzu, gdzie na moje szczęście wpadłam na Jess
- Dzięki bogu że cię widzę – powiedziałam do niej podniesionym głosem, gdyż znajdowałyśmy się w tłumie
- O hej Paula – przywitała się – chodź na aulę, bo za chwilę się rozpocznie
- Okej to prowadź – oznajmiłam tylko i podążyłyśmy w głąb korytarza.
Weszłyśmy na salę. Rozglądałam się w około. Na wprost znajdowała się scena, na której prawdopodobnie będzie przemawiać dyrektor. Po obu stronach ogromne okna; na sufitach pozłacane żyrandole; podłoga wyłożona była ciemnym drewnem, która idealnie komponowała się z białymi ścianami; krzesła równomiernie ustawione w trzech kolumnach, po kilkanaście rzędów każda. Dało się zauważyć, jak Jess z każdym wymienia się uśmiechami, lub mówi cześć. Czułam się tutaj obco. Na prawdę, tak bardzo obco...

***

          Po jakże bardzo nudnym apelu, wszyscy kierowali się do swoich klas. Szczęśliwym trafem na korytarzu spotkałyśmy Kacpra, z którym rzekomo mam być w klasie. Cieszę się niezmiernie, z tego względu, że on też jest polakiem – jak będę miała jakiś problem to na pewno mi pomoże. Jess zostawiła nas na głównym korytarzu, a sama podążyła w swoją stronę. Rozmawiałam z Kacprem, który przy okazji pokazywał mi szkołę. Bardziej ona skomplikowana niż Hogwart, z całym szacunkiem dla Harrego Pottera... Po jakichś dziesięciu minutach dotarliśmy na miejsce. Wszyscy już byli w środku, więc gdy weszliśmy, każda para oczu była skierowana właśnie na nas. Rozejrzałam się w około, gdy po sali rozbrzmiał, jak się domyślałam, głos wychowawczyni
- No proszę, Kacper, już pierwszego dnia spóźnienie? To do ciebie nie podobne – powiedziała starsza pani siedząca za biurkiem
- Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie ale oprowadzałem nową koleżankę – wskazał na mnie gestem ręki
- O, to już wiem dlaczego nie mogę przypomnieć sobie tej buźki, usiądźcie sobie, a ty się nam zaraz przedstawisz, dobrze? – powiedziała miłym głosem, szczerze mówiąc, bardzo mi ulżyło w tym momencie...
- Oczywiście – Kacper skierował się do trzeciej ławki, która jako jedyna była wolna. Odsunął mi krzesło, abym mogła usiąść. Zdziwiło mnie to, że tutaj chłopcy są tacy kulturalni... Ale nie okazywałam zaskoczenia, tylko grzecznie podziękowałam i usiadłam.
- Dobrze, więc ja nazywam się Emma Lewis, uczę w tej szkole matematyki i od dzisiaj jestem twoją wychowawczynią. Teraz, opowiedz nam coś o sobie, słuchamy – podparła ręką swój podbródek
- Emm. Nazywam się Paula Dąbrowska, przeprowadziłam się tutaj z Polski. Mieszkam na 54 London Road. Nie potrafie doskonale mówić po angielsku, więc jak się będę myliła, w co nie wątpię, poprawiajcie mnie proszę. Interesuję się modą, fotografią, lubię też zwierzęta. No i to chyba wszystko, mam nadzieję że się dogadamy – powiedziałam nie dając oznak stresu
- Świetnie, a twoi rodzice? Gdzie pracują – dopytywała się pani Lewis
- Moja mama od tego roku będzie uczyć matematyki w collegu w Manchesterze, a tata ma firmę budowlaną – powiedziałam
- Matematyki powiadasz, więc mam nadzieję że będę mogła na ciebie liczyć przy tablicy? - kontynuowała, miałam nadzieję że to już ostatnie pytanie
- Yhm – odchrząknęłam – niestety, matematyka nie jest moją mocną stroną...
No cóż. Poradzimy sobie jakoś. Dobrze, więc plany lekji znajdziecie na stronie internetowej naszej szkoły. Informuję, że w tym roku wszystkie zajęcia zaczynają się o ósmej rano a kończą o drugiej po południu, od drugiej trzydsieści wszelakie zajęcia pozalekcyjne, których rozpiska również w internecie. Godzina wychowawcza w środy na szóstej, czyli ostatniej lekcji, już teraz wam mówię, że będzie się ona odbywała tylko jeśli zajdzie taka potrzeba, więc w środy kończycie o pierwszej pięć, jak mniemam jako jedyna klasa w tej szkole, więc uszankujcie moją decyzję. Przerwy dziesięcio-minutowe, po trzeciej lekcji jest piętnastominutowa. To chyba wszystko, możecie już iść. Dowidzenia – gdy skończyła mówić, wszyscy odpowiedzieli równie dowiedzenia i zaczęli opuszczać klasę.
          Co jak co, ale taktyka mi się tutaj podoba. W Polsce kurcze, kto by pomyślał, że w gimnazjum codziennie tylko po sześć lekcji i każda przerwa minimum dziesięć minut. Kocham ten kraj! Tylko plan trzeba jeszcze sprawdzić, oby też był taki normalny...
Wychodząc z klasy, zaczepili mnie Laura z Lukiem. Przywitali się i powiedzieli, że świetnie mi poszło i że jak ja to zrobiłam, że w ogóle się nie stresowałam. Dodali, że dziś o osiemnastej będzie tak jakby spotkanie klasowe na boisku, tym gdzie żeśmy się poznali, i że mam wpadać. Nie powiem, ucieszyłam się, będzie okazja żeby wszystkich lepiej poznać. Wyszliśmy w czwórkę ze szkoły, na dziedzińcu dołączyła do nas Jess. Pogadaliśmy jeszcze chwilę o pierdołach związanych ze szkołą, i rozeszliśmy się każdy w swoją stronę. Na parkingu czekała już na mnie Małgorzata, lecz miałam niemały problem aby ją znaleźć. Większy parking pod szkołą niż w centrum handlowym...

***

          Dochodziła już osiemnasta. Założyłam dżinsowe rurki, biały sweterek, włosy tylko lekko przeczesałam szczotką. Wyszłam z domu, kierując się na boisko. Zamykałam ledwie furtkę, gdy ujrzałam znajomą mi już postać idącą w moim kierunku. Ciemne spodnie, szara bluza z kieszeniami, a w nich schowane ręce jej właściciela. Spod kaptura dało się zauważyć bujne loki chłopaka. To był Harry. Miałam ochotę wejść spowrotem do domu, z nadzieją że mnie nie zauważy, ale już było za późno. Podążyłam śmiałym krokiem przed siebie, kiedy to chłopak zaczepił mnie:
- Cześć, wychodzisz gdzieś? – zapytał tym swoim zniewalającym głosem
- Cześć, no jak widać – odburknęłam
- To może ci potowarzyszę? Wiesz, Holmes Chapel za dnia wydaje się przyjazne, ale dopiero w nocy pokazuje swe prawdziwe oblicze – mruknął tajemniczo
- Śmiem zauważyć, że jest dopiero wieczór. A może wyjawisz mi, jakież to niebezpieczeństwa czychają nocą? - spytałam sarkastycznie
- Możesz mi nie wierzyć, ale gangi, narkotyki, handel nielegalną bro...
- Dobra, dobra... Daruj sobie – przerwałam mu w połowie zdania. W ogóle co on sobie nie myśli, ma dziewczynę, a do innej zarywa, casanova sie znalazł od siedmiu boleści
- Nie wierzysz mi? - zapytał wielce zdziwiony
- Nie no, gdzie... Wierzę – wybełkotałam tłumiąc śmiech
- Lepiej nie ryzykować, pójdziemy razem – w tym momencie dorównał mi kroku
- Że niby mnie obronisz w razie niebezpieczeństwa? – zagryzłam wargę
- Może nie wyglądam na osiłka, ale skończyłem kurs samoobrony. Z wyróżnieniem – powiedził dumny z siebie
- Serio...
- Dobra, to powiesz mi gdzie idziemy? - zmienił nagle temat
- IDĘ na boisko, mam spotkanie z klasą – powiedziałam ze szczególnym naciskiem na pierwsze słowo
- Jak z klasą to okej, odprowadzę cię i poczekam, będę się tu kręcił, jak coś to pisz albo dzwoń – powiedział z niezwykle opiekuńczym tonem
- Nie mam numeru? - stwierdziłam pytająco
- Masz, tylko zobacz dokładniej – zaakcentował z pewnością siebie, a ja tymczasem sięgnęłam do tylnej kieszeni spodni po Iphona, wybrałam kontakty i literkę "H". Ku mojemu zaskoczeniu: Harry Styles
- Ale kiedy? Co w ogóle co? Jak? - dopytywałam się nie kryjąc zdumienia, a on tylko posłał mi buziaka w odpowiedzi i poszedł w drugą stronę.
          Z boiska dochodziły już głosy uczniów. Rozejrzałam się w około. Co jak co, ale Harry napędził mi nie lada strachu... Doszłam jako ostatnia, wszyscy już raczej byli na miejscu. Przywitali się miło, każdy po kolei mi się przedstawił, lecz ja byłam jakby w innym świecie. Ciągle myślałam nad tym, o czym mi powiedział Harry. Jak zwiedzaliśmy okolicę z Jess, też mi mówiła, że jacyś gangsterzy się tu kręcą. Ale nie są niebezpieczni dla otoczenia, chyba, że ktoś z nimi zadrze... Kiedy ledwo zaczęłam się przekonywać do tego miejsca, ponownie nabierałam coraz więcej wątpliwości. Do tego jeszcze Harry. Najpopularniejszy chłopak w szkole, ma dziewczynę na dodatek, a koło mnie się kręci... Kilka osób ze szkoły nas już widziało razem, między innymi moja klasa, na pewno ktoś coś doniesie tej niuni. Wtedy dopiero będzie afera. Lewdo tu jestem kilka dni, a już połowa szkoły będzie przeciwko mnie. Jeszcze na temat tych bandziorów: zapytałam się ludzi z klasy. Powiedzieli mi dokładnie to samo co Jess i Harry. Masakra jakaś, chce do Polski, w trybie natychmiastowym!
Półtorej godziny zleciało niezmiernie szybko, ludzie tutaj są niezwykle mili, serdeczni i otwarci. Gdy zaczęła się gadka o tym, że ktoś tam już musi iść do domu, odruchowo wysłałam sms'a do Harrego: Już po, możesz przyjść. Nie minęło pół minuty kiedy dostałam odpowiedź: Jestem. Grzecznie pożegnałam się z moją klasą. Jeszcze Kacper zapytał, czy może mnie odprowadzić, kurcze bardzo chętnie, bo chłopak jest niczego sobie, ale niestety, na mnie czekał już Harry. W pewnym momencie, cieszyłam się z tego, że tak się mnie uczepił – będzie okazja żeby z nim szczerze porozmawiać i nie ukrywajmy, czułam się jakby bezpieczniej. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęło się ściemniać. Wyszłam poza teren boiska, ale nigdzie nie było Harrego. Zerknęłam ponownie na telefon. Żadnej wiadomości. Zaczęłam iść niepewnym krokiem wzdłuż ulicy. Głosy znajomych już nieco umilkły. Nagle zaczęło mi się wydawać, że ktoś za mną idzie. Nie zdążyłam się odwrócić kiedy to poczułam czyjeś ręce na mojej talii, a ich właściciel krzyknął mi prosto do ucha:
- Buuuuu!
- Harry! Chcesz żebym zawału dostała? – na szczęście udało mi się nie krzyknąć
- Myślałem, że bardziej się przestraszysz – na jego twarzy było widać rozbawienie
- Yhm – odchrząknęłam – ręce...
- Ou przepraszam – powiedział odklejając się ode mnie
- W sumie to cieszę się, że cię widzę – powiedziałam zaczynając nowy temat
- Ja bardziej – mruknął mi prosto do ucha
- Harry – burknęłam przez zaciśnięte ze złości zęby
- Dobra, dobra. To jak wolisz, pomilczmy na chwilę.
Niezupełnie miałam na myśli milczenie, ale lepsze to niż jego bezsensowna gadka. Szliśmy tak przez ciemną ulicę. Co parę metrów oświetlały nasze postacie lekko świecące latarnie.
Minęliśmy szkołę, potem ponownie kilka domów. Gdy literki na znaku coraz wyraźniej układały się w nazwę mojej ulicy, London Road wiedziałam, że już nie daleko. Gdy tylko weszliśmy na tą drogę, od razu powitał nas nie mały podmuch chłodnego wiatru. Odruchowo potarłam rękoma przedramię. Harry widząc, że mi zimno zdjął swoją bluzę i zarzucił mi na ramiona. W podziękowaniu tylko uśmiechnęłam się. Miły gest z jego strony. Zbliżaliśmy się do mojego domu.
- To ja się już będę zbierał – powiedział nie okazując jakichkolwiek uczuć
- Mmm, szkoda, bo właśnie chciałam zaprosić cię na herbatę, na pewno zmarzłeś...
- W takim razie nie odmówię – w tym momencie uśmiech zagościł na jego twarzy, odwdzięczyłam mu się tym samym.
Weszliśmy tak, aby Małgorzata nas nie usłyszała. Rodziców jak zwykle nie było nie było w domu, pierwszy raz ucieszyłam się na tą myśl. Weszliśmy cicho po schodach, chichocząc pod nosem z samych siebie. W końcu dotarliśmy do mojego pokoju. Delikatnie i po cichutku zamknęłam za sobą drzwi, po czym wybuchnęłam śmiechem.
- Ej, a MAŁGORZATA? - zapytał zmieszany
- Spokojnie tu są dźwiękoszczelne ściany – powiedziałam tłumiąc śmiech, tym razem jednak ze sposobu w jaki Harry wypowiedział to imię
- Dźwiękoszczelne powiadasz – popatrzył na mnie z głupim uśmieszkiem
- Spadaj – odburknęłam tylko – idę po tą herbatę, czekaj tu
- Ależ ja się nigdzie nie wybieram – dodał jeszcze a ja nie mając już sił na tego chłopaka, bez słowa opuściłam pomieszczenie i skierowałam się do kuchni.
Ku mojemu zdziwieniu, nie natknęłam się na Małgorzatę. Nastawiłam wodę, wyciągnęłam dwie duże filiżanki i włożyłam po torebce herbaty. Odczekałam parę chwil aby woda się zagotowała, i zalałam ją wrzątkiem. Cukier, cukier, cukier... Kurcze ile on słodzi? No nic, wzięłam pierwszą lepszą tacę położyłam na niej filiżanki i cukiernicę. Zajrzałam jeszcze do spiżarni, czy aby nie ma jakiegoś ciasta. No i proszę, była szarlotka! Wzięłam na talerz dwa kawałki i poszłam spowrotem do kuchni. Przełożyłam je na dwamniejsze talerzyki i wyjęłam z szuflady łyżeczki. Położyłam wszystko na tacy i udałam się na górę. Przechodząc obok lustra zauważyłam, że mam jeszcze na sobie bluzę Harrego. Teraz to mi ciśnienie podskoczyło, błagam żeby tu nie było Małgorzaty! Na szczęście bezpiecznie dotarłam do mojego pokoju. Harry jak było widać, zdążył się już sam ugościć. Rozłożyłam wszystko na stoliku i usiadłam na przeciwko.
- Mmm uwielbiam szarlotkę! - zaczął rozmowę
- Cieszę się – powiedziałam oschle. Włąśnie słodził herbatę, przyuważyłam, dwie łyżeczki. Będę wiedzieć na przyszłość. – Chciałam porozmawiać – spojrzałam na niego upijając łyk herbaty
- Nic tak groźnie nie brzmi jak: musimy porozmawiać – wtrącił rozbawiony, ja tylko skarciłam go wzrokiem – przepraszam, już ci nie przerywam – dodał
- Skończ mnie przepraszać i siedź cicho przez chwilę! – podniosłam nieco ton, a on tylko gestem ręki zamknął swoje usta niewidzialnym kluczem i wyrzucił go gdzieś na bok – no i prawidłowo. A teraz mnie posłuchaj. Nie będę owiać w bawełnę. Dużo słyszałam na twój temat, między innymi to, że masz dziewczynę. Chciałabym się dowiedzieć, dlaczego tak skaczesz koło mnie?
- Mogę coś powiedzieć? – zapytał się ironicznie
- No dalej – przytaknęłam obojętnie
- Po pierwsze, masz przestarzałe źródło informacji – chciałam coś powiedzieć, gdy położył palec wskazujący na ustach – skarbie, teraz ja mówię. Po drugie – kontynuował – nie mam dziewczyny. Po trzecie nie ukrywam, że mi się podobasz – mówiąc to patrzył mi prosto w oczy, a ja poddałam się tym pięknym, zielonym tęczówkom, nie ukrywając zaskoczenia.
- Yhm – odchrząknęłam tylko, na nic innego nie było mnie stać
- Czemu nic nie mówisz? - zapytał
- Ja nie wiem co mam powiedzieć – odpowiedziałam, a on wstał i przykucnął tuż przede mną i objął moje dłonie w swoje
- Nic nie mów, wystarczy mi twoja obecność – powiedział a mi mało co serce nie stanęło
- Harry czy ty siebie słyszysz? – ponownie zagryzłam wargę żeby nie zaśmiać się mu prosto w twarz – czy ty mnie właśnie prosisz abym została twoją dziewczyną?
- Wiem, że to szybko. Ale oczarowałaś mnie w pierwszej chwili kiedy cię zobaczyłem. Wybacz, serce nie sługa – w tej chwili zrobiło mi się go na prawdę żal. Miał minę, dosłownie, jak skopany pies.
- Pamiętasz o czym ci mówiłam kiedy tu ostatnio byłeś. Musiałam się rozstać z chłopakiem którego kochałam, przez tą durną przeprowadzkę... Byłam na skraju załamania. Ja go nadal kocham, choć już nie jesteśmy razem. Nie jestem jeszcze gotowa na nowy związek, przepraszam – starałam się dobierać słowa jak najbardziej łagodnie, żeby tylko bardziej nie urazić Harrego
- Nic się nie stało, roumiem cię. Poczekam ile będzie trzeba – widziałam jak jego oczy się szkliły ze smutku
- Harry błagam cię, nie zrozum mnie źle... Nie chciałabym aby przez takie coś nasz kontakt się popsuł, bardzo lubię z tobą przebywać. Proszę, zostańmy na razie przyjaciółmi – kurde co ja gadam, przyjaciółmi? Ja pierdziele...
- Dobrze – jego twarz ciut rozpromieniała, puścił moje ręce i wrócił na swoje miejsce.
          Rozmawialiśmy jeszcze przez jakiś czas, o wszystkim i o niczym, gdy przez uchylone okno mojego pokoju, docierał dźwięk wjeżdżającego samochodu. To była Małgorzata. Czyli przez cały ten czas byliśmy sami? Roześmiałam się w duchu. Dochodziła już 22:00, gdyby zastała Harrego o tej godzinie u nas w domu, mogłaby sobie pomyśleć za dużo. Na pewno powiedziała by rodzicom, i mielibyśmy przerąbane obaj. Za niedługo chyba to stanie się tradycją, że Harry będzie wydostawał się z mojego domu balkonem. Ale przynajmniej będzie co wnukom opowiadać... Wodząc wzrokiem za Harrym idącym wzdłuż ulicy, doszło do mnie, że w dalszym ciągu mam na sobie jego bluzę. Wyciągnęłam Iphona z tylnej kieszeni i wysłałam do niego sms'a: Chyba czegoś zapomniałeś :). Po chwili, odpisał: Wiem. Ale tak pięknie w niej wyglądałaś, że nie mogłem sobie popsuć tego widoku :). Pomyślałam tylko JA PIERDOLE, z kim ja się zadaję. Ten chłopak nie odpuści...
Weszłam do pokoju i rzuciłam się na łóżko. Myślałam przez chwilę co z tym fantem zrobić, i wymyśliłam. Justyna! Ona zawsze była mózgiem. Mimowolnie uśmiech zagościł na mojej twarzy kiedy to skierowałam się w stronę biurka po laptopa. Wróciłam spowrotem na łóżko i weszłam na Facebooka. Pierwsze co: wiadomość prywatna do użytkownika Justyna Osińska. Nie była dostępna, ale cóż. Opisałam jej wszystko ze szczegółami, jak wejdzie to odpisze. Zobaczyłam jeszcze powiadomienia – nic ciekawego. Wpisałam jeszcze Twitter w pasku wyszukiwania, aby zobaczyć co słychać u tego chłopaka z Youtube. Jak mu tam znowu było... O tak Justin Bieber. Niedawno odkrył go jakiś producent, i tym sposobem zrobiło się o nim głośno w Ameryce. Hmm pisze, że w przyszłym tygodniu ma jakiś mini koncert. O jej, chciałabym tam być. Pomyśleć, że w moim wieku, a już taką karierę robi. No nic, każdemu pisane co innego. Zamknęłam laptopa, i poszłam do łazienki. Zdjęłam z siebie ubrania i wrzuciłam do kosza na pranie. Weszłam do kabiny i odkręciłam kurek z ciepłą wodą. Tego mi było trzeba, gorący prysznic. Kochałam to uczucie kiedy krople ciepłej wody swobodnie spływały po moim ciele. Tylko w ten sposób mogłam się maksymalnie zrelaksować. Zanim wyszłam, minęło może pół godziny. Rozczesałam i wysuszyłam włosy, założyłam piżamę i położyłam się do łóżka. Ustawiłam budzik na 7:00, i już miałam iść spać kiedy to weszłam sobie na mobilnego Facebooka. Justyna odpisała:
No hej kochana ;* Z tego co mi mówiłaś, Tobie on też się podoba, więc... Z jednej strony nie kumam o co biega. Ale z drugiej Cie rozumiem, bo Łukasz ;/ Jeśli to Cie trapi, że nie chcesz się tam z nikim wiązać bo chcesz być fair w jego stosunku, to mogę Cię pocieszyć: wiesz ile lasek się kręci wokół niego od czasu kiedy wyjechałaś? Ale on też wszystkie odrzuca. Wiem że jest wam ciężko, ale rozmawiałam z nim też na ten temat. Nie powiedziałam mu o Harrym, bo uważam, że wy dwoje musicie to sobie wyjaśnić. Dlatego jutro zaraz po szkole do niego dzwonisz, chyba że skajpaj w trójkę, tak jak za dawnych czasów, pamiętasz? :p
A u mnie wszystko w porządku, ale smutno nam dziś było bez Ciebie, zresztą nie tylko dziś :( Dobra koniec. Aha, jeszcze coś... Pamiętasz tego Dawida z I Liceum? Napisał do mnie wczoraj, walnął prosto z mostu że mu się podobam, czaisz? :D Piszemy bez przerwy, i umówiliśmy się na po jutrze, nie mogę się doczekać ^^
Tęsknię bardzo!
          Jejku tak się cieszę że kogoś sobie znalazła! A raczej on znalazł ją... No dobra mniejsza o to... Ona jak zwykle ułożona, i w ogóle, nie to co ja, roztrzepana i pierdolnięta... Chyba wybiorę jednak skype. Tak, to będzie lepsze rozwiązanie. I niby przypadkowo nawiążemy ten temat... Zawsze mi pomaga moja Jus. Opisałam jej szybko na wiadomość, i chciałam jak najszybciej zasnąć. Było już dobrze po północy. Jednak nie mogłam. Przewracałam się z boku na bok. Bez przerwy powtarzałam sobie w duchu: zaśnij już, kurwa zaśnij... Jakoś mi to nie wychodziło. Wstałam, zaświeciłam lampkę nocną. Rozejrzałam się po pokoju. Założyłam kapcie, pozbierałam naczynia ze stolika i poszłam do kuchni. Włożyłam wszystko do zmywarki. Nalałam sobie soku i wróciłam do pokoju. Narzuciłam na siebie koc i wyszłam na balkon. Oparłam się o poręcz i patrzyłam w gwiazdy. Niebo tutaj wygląda dokładnie tak samo jak w Polsce, tylko księżyc po innej stronie. Stojąc tak przypomniał mi się wczorajszy sen. Przypomniała mi się Polska. Doszło do mnie, że już nigdy nie będzie jak dawniej, że te czasy minęły i już nie wrócą. Przeszły mnie dreszcze, ale z rodzaju tych nieprzyjemnych. Może i jestem szczęśliwa i pewna siebie, gdy jestem między znajomymi tutaj. Ale najgorzej jest w nocy, kiedy jestem sama. Chcę spać, ale mój mózg robi mi ciągle na złość, wypowiada komendy: nie będziesz spała, tylko rozpamiętuj wszystkie stare dzieje i użalaj się nad sobą. Inaczej wytłumaczyć się tego nie da, po prostu nie da.
Wracając do pokoju nie dało się nie zauważyć bluzy leżącej na moim krześle. Tak, bluzy Harrego. Kolejny trapiący temat do rozmyślenia. Upiłam łyk soku, szklankę odstawiłam na stolik. Wzięłam bluzę z krzesła i usiadłam na łóżku. Zgasiłam światło. Siedziałam tak przez dłuższą chwilę z tym kawałkiem materiału na kolanach. Miałam pustkę w głowie. W końcu się położyłam. Przecież on mi się też podoba. Dlaczego mu odmówiłam? Najpierw muszę zamknąć wszystkie sprawy z Łukaszem, potem pomyślę co będzie dalej. Tak, to chyba jedyne najlepsze rozwiązanie. Wtuliłam jego bluzę do mojego policzka, i nawet nie wiem w którym momencie odpłynęłam...

czwartek, 1 maja 2014

Rozdział 4

- Co ty tu robisz, jak się tu dostałeś w ogóle? – spytałam patrząc z niemałym zaskoczeniem na chłopaka stojącego na moim balkonie.
- Dla chcącego nic trudnego skarbie – puścił mi oczko, a na moim ciele pojawiła się gęsia skórka – co powiesz na mały piknik pod gołym niebem? – mówiąc te słowa słodko się uśmiechnął i uniósł do góry wiklinowy koszyk
- Zwariowałeś – powiedziałam tylko, na nic innego nie było mnie stać. Nigdy wcześniej mi się takie coś nie przytrafiło
- Może troszeczkę – wywrócił zabawnie oczami – no to jak? – uniósł brew do góry
- Niech ci będzie, tylko pozwól że wezmę bluzę – nie czekając na odpowiedź weszłam do domu i szybko skierowałam się do łazienki. Wyjęłam z pułki podkład i tusz do rzęs i poprawiłam makijaż. Rozczesałam szybko włosy i poprawiłam kucyk, psiknęłam się jeszcze jakimś perfumem. Wyjęłam z szafy cieniowaną niebieską bluzę, założyłam ją na siebie i wróciłam na balkon. Tam zastał mnie zaskakujący widok. Stanęłam w futrynach. Na drewnianej posadce był rozłożony koc, na którym leżał Harry. Lewa ręka oparta na łokciu podpierała jego głowę, a drugą właśnie zapalał świeczkę. Obok niej stała miseczka z czekoladą, talerzyk z owocami, karton soku pomarańczowego i dwie szklanki.
- O, już jesteś – powiedział skupiając na mnie swój pociągający wzrok – chodź tu do mnie – mruknął przeciągle, a ja usiadłam obok niego – chcesz? – spytał się tym swoim pięknym głosem, podając mi talerzyk z owocami. Wzięłam sobie truskawkę, i musnęłam ją w czekoladzie. Uśmiechnęłam się  i po chwili już znajdowała się w moich ustach. Odkładając zieloną część z powrotem na bok talerzyka, rozkoszowałam się jej przepysznym smakiem. Chłopak powtórzył dokładnie to samo co ja zrobiłam przed chwilą.
- Dlaczego płakałaś? – przerwał, przyjemną jak dla mnie chwilę ciszy. Spoważniałam.
- Jak długo tu stałeś? – skierowałam na niego swój wzrok, moja twarz nie wyrażała żadnych emocji
- Wystarczająco długo by widzieć to, co widziałem. Ale nie długo. To powiesz mi dlaczego? – spytał ponownie
- Nie musisz wszystkiego wiedzieć – odwróciłam głowę w przeciwną stronę.
- Jak wolisz. Ale wiedz, że jeśli się komuś wygadasz będzie ci na pewno lepiej – powiedział bardzo opiekuńczym głosem, przypominającym mi kojący głos Łukasza. Spojrzałam na niego ponownie. Choć tak bardzo różnią się na zewnątrz, tak bardzo są podobni, tam w środku.
- Harry, ja cię w ogóle nie znam, dlaczego miałabym ci się zwierzać? A po drugie to w ogóle nie problem… Sama nie wiem jak to nazwać – mówiłam patrząc mu w oczy
- Czasami lepiej pogadać z kimś obcym o rzeczach które nie dają nam spokoju, niż dusić w sobie wszystko  – powiedział kładąc swoją rękę na mojej, przez co ponownie przeszedł mnie przyjemny dreszcz.
- No dobrze. Ale uprzedzam że mogę cię zanudzić na śmierć… - zmarszczyłam czoło
- Spokojnie. Opowiadaj, lubię słuchać – uśmiechnął się do mnie. Usiadłam po turecku. 
- Więc tak. Zaczęło się od dnia, jak to dowiedziałam się, że przeprowadzamy się do Wielkiej Brytanii. To była nasza druga przeprowadzka. Na początku mieszkaliśmy z dziadkami, na wsi. Potem przeprowadziliśmy się do miasta, musiałam rozstać się z wszystkimi bliskimi mi osobami. No a teraz tutaj. Miałam w Polsce dużo znajomych, najlepszą przyjaciółkę, i chłopaka. Codziennie się widywaliśmy po szkole. Praktycznie traktowałam ich wszystkich jak rodzinę. Moich rodziców zazwyczaj nie było w domu. Tata jest architektem, ciągle był na wyjazdach, a jak już wracał, to ciągle miał jakieś imprezy czy bankiety, albo zamykał się w swojej pracowni i szkicował te swoje domki i inne cuda niewidy. Mama jest nauczycielką, ale też jej ciągle nie było. Mną i ogólnie całym domem zajmowała się gosposia Małgorzata. Miałam iskierkę nadziei, że jak się tu wprowadzimy to wszystko się zmieni, że rodzice będą mi poświęcać więcej czasu. Ale jednak się myliłam. Mama dostała pracę w liceum w Manchesterze, będzie uczyć matematyki od września, więc zbytnio na nią nie mogę liczyć, stąd do Manchesteru jedzie się prawie godzinę, więc rano jak będę się budzić to ona już będzie w drodze, a wracać będzie wieczorami. U taty z pracą nic się niestety nie zmieni. Więc znowu Małgorzata pełni rolę.. Rodziców? Strasznie tęsknie za Polską. Najbardziej chyba zapadnie mi w pamięci moja impreza urodzinowa. Przyszło mnóstwo osób, to była chyba najlepsza impreza na jakiej kiedykolwiek byłam. Czekaj, pokażę ci zdjęcia – sięgnęłam do kieszeni mojej bluzy, wyjęłam iPhona, weszłam na galerię
- Jedź w prawo – powiedziałam podając mu telefon – no więc jednym słowem było zajebiście. Kilka dni później zdecydowałam zerwać z moim chłopakiem, po prostu nie wyobrażałam sobie związku na odległość, nie byłabym w stanie tego ciągnąć. Nieźle się wkurzył na mnie, ale się pogodziliśmy na kilka minut przed moim wyjazdem. Już wsiadałam do samochodu kiedy to zobaczyłam go biegnącego w moją stronę. Przeprosił mnie że tak wybuchowo zareagował, i że po dłuższym namyśle  też doszedł do wniosku że tak będzie lepiej. Zaproponował abyśmy zostali przyjaciółmi, no i się zgodziłam. Cholernie za nim tęsknię, nie wiem jak to dalej będzie. Za Justyną to już nawet nie wspomnę. No i w bardzo wielkim skrócie - właśnie dlatego płakałam – powiedziałam ze łzami w oczach – nie radzę sobie z tym wszystkim, brakuje mi Łukasza
- Przecież ty z nim zerwałaś? – chłopak zauważył ten paradoks, oddając mi iPhona
- No tak… Myślałam że tak będzie lepiej. Ale nie jest. Ja go nadal kocham, rozumiesz? – pojedyncza łza spłynęła mi po policzku
- Rozumiem – mówiąc te słowa przytulił mnie mocno, a ja oparłam głowę na jego ramieniu. Czułam się jak przy Łukaszu, bezpieczna i kochana. Trwaliśmy w tym uścisku dłuższą chwilkę, gdy zaczęło padać. Na szczęście nad balkonem  był dach, który chronił nas przed kroplami deszczu.  Usiedliśmy obok siebie i wsłuchiwaliśmy się w kojące dźwięki obijających się kropel deszczu o liście drzew. Harry ponownie zaczął nowy temat:
- Jakiej muzyki słuchasz? – spytał, w dalszym ciągu patrząc przed siebie
- Różnej, wszystkiego co wpadnie mi w ucho. Chociaż ostatnio w Internecie trafiłam na zajebistego chłopaka, który nagrywa różne covery, tylko kurczę, zapomniałam jak się nazywa… - zmarszczyłam czoło – no nic, nieważne… – a ty czego słuchasz?
- Hm generalnie też tego co wpadnie w ucho, ale lubię bardzo Elvisa, Bryana Adamsa i grupę Jet – uśmiechnął się do mnie, po czym zadał kolejne pytanie – masz jakieś hobby?
- Lubię robić zdjęcia, i jeszcze… Nie wiem czy to można nazwać hobby, ale interesuję się modelingiem. Kocham łączyć różne style, a o make upie już nie wspomnę. Takie tam babskie rzeczy. Nigdy nikomu o tym nie mówiłam ale bardzo bym chciała zostać modelką. Wiem głupie plany…
- Ej, nie mów tak! Każdy ma prawo realizować swoje marzenia, a twoje są bardzo interesujące – uśmiechnął się
- Taaa… Dobra dość już o mnie. A ty jakie masz zainteresowania? – spytałam
- Lubię grać w badmintona, i kocham śpiewać – gdy powiedział te słowa, mało co nie zakrztusiłabym się plasterkiem banana
- Serio mówisz? – spytałam zaskoczona
- No całkiem serio – powiedział zmieszany
- No to zaśpiewaj coś! – powiedziałam podekscytowana
- A co byś chciała usłyszeć? – spytał unosząc brew
- Obojętnie… – powiedziałam – tylko nie za głośno, żeby nikogo nie obudzić
- Yhm, to zaczynam – powiedział, po czym zrobił głośny oddech, popatrzył w niebo zaczął śpiewać:

I got my first real six-string
Bought it at the five-and-dime
Played 'til my fingers bled
Was the summer of '69
Oh when I look back now
The summer seemed to last forever
And if I had the choice
Ya - I'd always wanna be there
Those were the best days of my life

oh yeah, back in the summer of 69.
oooh...

Man we were killin' time
We were young and reckless
We needed to unwind
I guess nothin' can last forever, forever, no!

Back in the summer of 69
Oh yeah
Back in the summer of 69
Back in the summer of 69
Back in the summer of 69…
- Łooł brawo, to było naprawdę świetne! W jakimś zespole grasz czy co? – powiedziałam z wyrazami uznania klaskając dłońmi
- A no gram – powiedział przeczesując swoje urocze loczki ręką
- Jejku serio? – zapytałam zaskoczona uśmiechając się
- Serio, co w tym dziwnego? – spytał jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie
- No nic, nic po prostu zaskoczyłeś mnie bardzo, opowiedz mi o tym, jak się to zaczęło i w ogóle – spytałam zaciekawiona
- Na pewno tego chcesz? – zaśmiał się
- Lubię słuchać – powiedziałam powtarzając jego słowa sprzed kilkudziesięciu minut
- No dobra. Więc oprócz mnie są jeszcze Nick, Hayden i Will. Zaczęło się od tego, że chłopaki chcieli wziąć udział w szkolnym konkursie zespołów młodzieżowych ale nie mieli wokalisty i poprosili mnie. To był dla mnie szok, bo wcześniej śpiewałem tylko sam dla siebie, pod prysznicem, albo w samochodzie. No nic, zaczęliśmy robić próby. Często śpiewaliśmy właśnie „Summer of 69”. Nie mieliśmy nazwy dla siebie, i nic nie przychodziło nam do głowy. Ciągnęło się to tak aż do dnia przed występem i w końcu musieliśmy coś napisać w rubryce „nazwa zespołu” w formularzu zgłoszeniowym. Zaproponowałem więc Białego Eskimosa, nikt nie wpadł na nic lepszego, więc od tamtej pory tak się nazywamy. Konkurs odbył się w szkolnej stołówce. Ubraliśmy się wszyscy w białe koszule i czarne krawaty. Zdawało nam się że wyglądamy dobrze – tu wybuchnał śmiechem – uh przepraszam – uspokoił się – zagraliśmy właśnie tą piosenkę, którą zaśpiewałem przed chwilą. Po konkursie zespół się troszkę zmienił, bo dostaliśmy nowego basistę – Jacoba.  W czasie roku szkolnego ćwiczymy w każdą środę po szkole w domu Willa, w pierwszej połowie wakacji prawie codziennie, a ostatnio jakoś to zaniedbujemy… Wyjazdy, wycieczki, obozy itp. O albo kiedyś pewna dziewczyna w mojej szkole podeszła do mnie i powiedziała, że jej mama bierze ślub i bardzo chce żebyśmy na nim zagrali. Oczywiście zgodziliśmy się. Wykonaliśmy sporo piosenek Boba Marleya i parę akustycznych kawałków. Tak się złożyło, że wśród gości znalazł się producent muzyczny, podszedł do nas, pogadał, pochwalił. Powiedział, że jesteśmy naprawdę dobrzy. Powiedział także że przypominam mu… Micka Jaggera, co mnie bardzo ucieszyło. Zagraliśmy też parę razy w radiu, mama Willa jest prezenterką radiową i telewizyjną, wspiera nas i zawsze udziela rad. Całkiem poważnie już myślimy o rozwoju zespołu i o nagraniu płyty czy coś podobnego. No i jakoś brniemy do przodu. Zastanawiam się nad tym, czy aby nie wystartować w XFactorze, ale chłopaki jakoś nie wykazują entuzjazmu… Więc gramy sobie tu i tam, w lokalnych miejscach  - gdy skończył mówić, ja siedziałam zapatrzona w niego jak w obrazek – ej co jest, halo? – powiedział widząc że nie kontaktuję
- Eeem nic nic, zasłuchałam się… - ocknęłam się w końcu – bez kitu, chcę was usłyszeć na żywo!
- Jak chcesz zawsze możesz przyjść na próbę – spojrzał na mnie i nie przestawał się uśmiechać
- No pewnie że chcę! – powiedziałam ucieszona – to kiedy macie następną?
- Nie gadałem jeszcze z chłopakami, ale podejrzewam że wrócimy do starych zasad, w każdą środę po szkole – gdy skończył mówić wziął sobie kiwi
- Okej. A nie będą mieli nic przeciwko? – uniosłam brew
- Skądże – roześmiał się
- To cieszę się – powiedziałam, po czym nastała chwila ciszy.
Przestało padać. Chmury dziwnym trafem jakoś szybko się rozproszyły, a niebo obsypały miliony migoczących gwiazd.
- Um. Będę musiał już lecieć – powiedział z lekkim przygaszeniem
- Szkoda… O kurczę już po północy – powiedziałam zerkając na telefon
- No właśnie, trochę się zasiedziałem – powiedział podnosząc się z koca
- Dziękuję za miły wieczór – powiedziałam również wstając, a Harry przytulił mnie na pożegnanie.
- Chętnie bym to powtórzył – mrugnął do mnie, po czym przeskoczył poręcz i zszedł po drzewie w dół. Wyglądało to komicznie. Jak małpa w zoo. Cóż ten wiek, hormony buzują. Patrzyłam na niego czy aby mu się nic nie stało, ale bezpiecznie zszedł na ziemię. Stałam oparta o poręcz, gdy ten pomachał mi i przeskoczył przez płot.  Będąc już na chodniku krzyknął jeszcze „do zobaczenia”. Gdy zniknął za drzewami, odwróciłam się i zorientowałam, że zostawił tu swoje rzeczy. No nic, przyjdzie znowu to zabierze. Zdmuchnęłam świeczkę która już była do połowy wypalona. Wzięłam wszystko do pokoju. Zamknęłam drzwi balkonowe i poszłam do łazienki wziąć gorący prysznic i umyć zęby. Pierwszy raz odkąd tu jestem nie chciało mi się płakać i jakoś mój smutek powoli odchodził. To wszystko zasługa Harrego. Znałam go niecałe dwa dni, a rozmawiało się z nim jak z najlepszym przyjacielem. Kurczę, miałam zadzwonić do Justyny… Niech to szlag. Weszłam na fejsa i wysłałam jej dość obszerną wiadomość, w której opisałam wszystkie szczegóły dzisiejszego... Nie, to już wczorajszego dnia. W dalszym ciągu byłam zszokowana, że Harry jest członkiem zespołu. W Polsce, nie dość że - nie wszyscy - większość chłopaków to beztalencia, to jeszcze wyglądają jak skrzyżowanie hieny z wielorybem, a o zachowaniu to już nie wspomnę.  Tutaj jest całkiem inaczej. Jak na razie przyjazna atmosfera, mili ludzie, piękne okolice. Jednak brakuje mi mojej przyjaciółki… Bardzo mi jej brakuje. Łukasza w sumie też, no ale nie jesteśmy już razem. Tęsknię za nimi. Obaj są dla mnie ważni. Z Łukaszem obiecaliśmy sobie przyjaźń, więc mam jednak dwoje przyjaciół w Polsce. Najchętniej spędzałabym tydzień tutaj, a tydzień tam. Byłoby idealnie. Tylko że tak się nie da… Ja pierdziele, byle do osiemnastki. Wtedy już nie będę musiała latać za rodzicami, gdziekolwiek im się spodoba mieszkać. Zostanę tutaj, albo wrócę do Polski. Nie będę już notorycznie kontrolowana przez Małgorzatę, ani przez rodziców. Marzenie.

*** 

                Następnego dnia, praktycznie w ogóle nie wychodziłam z pokoju. To co było już nie wróci, lecz do mnie bardzo trudno wszystko dochodzi. Może kiedyś to zrozumiem. Na razie nie mam siły. Nie mam siły na to wszystko. Tęsknię. Mam nowych znajomych, i można powiedzieć przyjaciela. On tak cholernie mi go przypomina. Rodzice... Gdyby nie oni nie było by tej całej szopki. Byłabym w dalszym ciągu z Łukaszem, miałabym prawdziwą przyjaciółkę... Teraz jestem w innym świecie. Tu też mnie niby polubili, jednak mam wrażenie że tylko ze względu na Conversy, markowe ciuchy i iPhona. Na prawdę nie wiem co o tym myśleć. Wypłakałam już chyba wszystkie łzy. Czuję pustkę w sercu. Mam wrażenie że nikt mnie nie kocha. Matka i ojciec – są tylko i wyłącznie źródłem dochodów. Lecz czasami zapominają, że pieniądze – nie koniecznie równa się szczęście. Justyna, Łukasz, i cała ekipa z Polski – dla nich jestem już tylko przeszłością. Są jeszcze dziadkowie, ale co mi po nich. Widywałam się z nimi tyle co nic. Ciekawa jestem jak długo to wszystko jeszcze potrwa. Jak długo będę musiała zmagać się z tym nieprzyjemnym uczuciem skurczów przeszywających moje podbrzusze i guli w gardle. Nie chcę się bardzo przywiązywać do nowych ludzi, za dwa lata znowu ktoś wyskoczy z jakimś durnym pomysłem przeprowadzki, tym razem chyba już do Ameryki... Nie znoszę tego. Mam już dosyć ciągłych zmian. Chciałabym żeby wszystko było jak dawniej.
                Włączyłam telewizor. Wszystko po angielsku. Niech to szlag. Czuje się jak w czasie okupacji, wszystko w około narzucane mi jest w obcym języku. Chciałabym wyjść na to polskie podwórko, i nacieszyć się choć przez chwilę tym pięknym polskim niebem. Ale niestety to już przeszłość. Trzeba zacząć od początku. Muszę się jakoś pozbierać, nie mogę tak w nieskończoność się użalać nad swoim losem, ale chyba nie potrafię. Dobrze że są wspomnienia. Muszę zamknąć ten rozdział i cieszyć się życiem. Jak to babcia zawsze mówiła, „ciesz się życiem póki możesz”. Tak też zrobię. Ojć, miałam zadzwonić do Justyny. Wybrałam jej numer i kliknęłam połącz. Po chwili usłyszałam już jej głos:
- Cześć kochana – powiedziała do słuchawki
- No hej, co tam słychać? - spytałam
- Bez zmian. Za kilka dni do szkoły... Trochę to przytłaczające... A ty jak się czujesz?
- Już lepiej, zresztą pisałam ci. Piękna okolica, spoko ludzie. Wiesz, nawet nie wiesz jak się cieszę że mogę z tobą porozmawiać, po polsku! - pisnęłam do telefonu
- Aż tak źle? - zaśmiała się
- Nawet kurde nie wiesz jak! Wszyscy tu gadają po angielsku, masakra jakaś, nawet telewizji se spokojnie pooglądać nie można, co tam że połowy nie rozumiem... - mówiłam wkurzona
- Nauczysz się jeszcze – powiedziała
- No mam nadzieję bo dłużej tego nie zniosę...
- Zniesiesz, zniesiesz. A jak ten... No... Jak mu tam, kurde... Harry, tak! Harry. Więc jak tam twój Harry?  – czułam że wypowiadając te słowa uśmiechała się do słuchawki
- Jezu, Jus, żaden mój Harry! - zaśmiałam się do słuchawki
- Jak to, to nic że ten teges? - powiedziała
- Żaden ten teges, znamy się tylko dwa dni – mówiłam ciągle się śmiejąc
- A to co to było wczoraj? Jaki on jest? Opowiedz coś więcej o nim, mrr – Justyna również się zaśmiała
- Po prostu, wnioskuję, że jest trochę szalony... - powiedziałam
- Tylko tyle? - zapytała z grymasem w głosie
- No pozwól mi skończyć
- Dobra dobra, opowiadaj, już nic nie mówię – zaśmiała się
- No więc, jest bardzo miły, opiekuńczy i troskliwy... Ciepły, potrafi podnieść człowieka na duchu. Bardzo przystojny... I uwaga: śpiewa, i ma swój zespół – powiedziałam z dumą
- Żartujesz? - było słychać niedowierzanie w jej głosie
- Tak samo zareagowałam – zaśmiałam się – mówię serio
- Jak zajebiścieeeee – przeciągnęła ostatnie słowo
- No... Ja też się cieszę, powiedział że jak chce to mogę wbić na ich próbę
- Szczęściara! Dlaczego u nas takich nie ma...
- Wiesz, że też o tym dzisiaj myślałam? Że tutaj jest tyle przystojniaków, a tam kuźwa garstka
- Dziecko szczęścia po prostu – powiedziała z dużym przekonaniem w głosie
- Nie? - zaśmiałam się
- Tak? - Justyna zaczęła się przekomarzać
- Nie?
- Tak?
- Dlaczego? - zapytałam znienacka
- No weź, jesteś śliczna, mieszkasz w Anglii, masz bogatych rodziców, możesz mieć wszystko czego zapragniesz, nowe znajomości, a o iPhonie, Vansach, Conversach i innych markowych ciuchach już nie wspomnę...
- Nie mogę mieć wszystkiego. Nie mogę mieć ciebie, Łukasza, i reszty ekipy przy sobie... - powiedziałam ze smutkiem
- Ojej, jak słodko... Ale weź skończ, jak zwykle szukasz dziury w całym, przecież widzimy się w wakacje
- No nie szukam, ale co, przyjedziecie do mnie, albo ja do was i...? Ciekawe czy tam mi ktoś chociaż głupie cześć na ulicy powie – próbowałam powstrzymać się od płaczu
- Wiesz co... Nawet nie wiesz jak wszyscy tutaj tęsknią za tobą...
- Naprawdę? - mimowolnie pojawił się uśmiech na mojej twarzy
- Naprawdę... Szłam wczoraj na boisko, wszyscy tam się mnie pytali jak tam u ciebie, i czy się dobrze czujesz w nowym miejscu i w ogóle...
- A ja się tak bałam że was wszystkich straciłam... A Łukasz? Co u niego?
- Nie gadałaś z nim jeszcze!? - zapytała z niemałym oburzeniem
- Nie... A powinnam?
- No ty chyba upadłaś na głowę, przecież jesteście chyba przyjaciółmi? - skarciła mnie
- W sumie... Ale głupio mi tak, mam do niego zadzwonić?
- No nie, list wysłać... Co się z tobą dzieje? Serio nic? Żadnej rozmowy, ani wiadomości? To że nie jesteście już razem, nie znaczy że masz go olewać!
- Justyna...
- Nie przerywaj mi!
- Justyna! To ty mi nie przerywaj! Mogę coś powiedzieć? - krzyknęłam do telefonu
- No mów już jak musisz
- Ja go nadal kocham, rozumiesz? - powiedziałam prawie szeptem
- Że co... - Justynie zabrakło słów
- No właśnie to. I co, ja mam do niego zadzwonić i tak po prostu udawać, że jest wszystko dobrze?
- Zatkało mnie, ja... Ja nie wiem co mam powiedzieć
- Ja nie wiem co ja mam robić Justyna...
- Chcesz do niego wrócić?
- Serio? Jak ty sobie to wyobrażasz? Bo ja jakoś nie mogę...
- Masz rację, związek na odległość to nie najlepszy pomysł
- No łaał...
- Napisz do niego na fejsie - zaproponowała
- Co mam napisać?
- Hej, hej, jak tam, co tam... No i samo poleci
- Dobra, dzisiaj wieczorem napiszę. Dzięki
- Nie ma za co kochana
- Ja już kończę skarbie, idę coś zjeść, bo mi w brzuchu burczy – zaśmiałam się
- Okej, to do usłyszenia, pa i pozdrów rodziców!
- Dzięki, ty też pozdrów, pa! – powiedziałam i rozłączyłam się.
To niesamowite, jak chwila rozmowy z kimś bliskim może podnieść człowieka na duchu. Cieszę się że mam taką przyjaciółkę. Podniosłam się z łóżka i udałam się do kuchni po coś do jedzenia. Otworzyłam pojemnik na pieczywo, i wzięłam sobie pączka. Nie chciało mi się iść do spiżarki po sok pomarańczowy więc nalałam sobie marchwiowego, który stał na ladzie. Przypomniało mi się, jak Justyna zawsze marudziła gdy wcinałam pączki na przerwie, ona ich nienawidzi. W sumie nie wiem dlaczego, jak można  ich lubić? Ale nie mało było przy tym śmiechu, miłe wspomnienia... Rozmyślając tak o przeszłości, nawet nie wiem kiedy zjadłam całego pączka. Zrobiłam parę łyków soku i poszłam z powrotem do mojego pokoju. Włączyłam laptopa i weszłam na facebooka. W mgnieniu oka zauważyłam że Łukasz jest dostępny. Wahałam się czy aby do niego napisać, czy też nie. No ale jak by chciał ze mną rozmawiać to przecież sam by zadzwonił albo napisał. Jak już zdecydowałam się do niego odezwać – musiał się wylogować. Może to i lepiej... Jednak napisałam do niego:

Hej Łukasz! Długo rozmyślałam nad tym, co między nami było. Miałam chwile zwątpienia, czy aby dobrze się stało, ale doszłam do wniosku, że jednak dobrze. Nie wyobrażam sobie miłości na odległość. Ale pamiętasz co sobie obiecaliśmy tuż przed wyjazdem? Tak, właśnie przyjaźń. Mam nadzieję, że nie zmieniłeś zdania. W dalszym ciągu chciałabym utrzymywać z Tobą kontakt, tak po przyjacielsku. Chciałabym aby nasze relacje były dobre, tak jak kiedyś. Chciałabym jeszcze dodać, że nadal jesteś dla mnie ważny i że strasznie tęsknię za Tobą. Wiem że to głupie co teraz piszę, ale nie będę miała żalu jeśli sobie znajdziesz kogoś innego. Masz do tego pełne prawo przyjacielu. U mnie jak na razie wszystko w porządku. Początkowo nie potrafiłam się zaaklimatyzować, ale już się zaczynam przyzwyczajać do nowego miejsca. Poznałam nawet kilka fajnych osób. Okolica jest bardzo piękna.  Aha, i zaproszenie nadal aktualne, widzę tu Ciebie i Justynę w przyszłym roku! Całuję, Paula.

Kliknęłam „enter”. Wysłano, huh. Justyna miała rację, lepiej mi się zrobiło gdy do niego napisałam. Wysłałam jej smsa: „Dziękuję kochanie, już wiesz za co ;*”. Nawet nie wie jak mi ulżyło. Aż nabrałam trochę chęci do życia. Musiałam jakoś ogarnąć rzeczy do szkoły. Zajrzałam do szafy, do której wcześniej włożyłam już jesienne ciuchy i zaczęłam układać stylówki. Kochałam to po prostu. Ułożyłam ich chyba z dwadzieścia – trzeba się jakoś prezentować w nowej szkole. Nie mogę wyjść na jakąś ofiarę losu. Pamiętam jak w zeszłym roku, dołączyła nowa dziewczyna do naszej klasy. Wszyscy patrzyli na początku na wygląd, wydawała się spoko, więc zagadali. Na każdej lekcji nauczyciele prowadzili z nią wywiad: jak się nazywa, skąd przyjechała, gdzie pracują jej rodzice, jakie ma hobby... Masakra. Oby tutaj tak nie było. Na wszelki wypadek zaczęłam układać sobie odpowiedzi. „Nazywam się Paula, przyjechałam z Polski, dokładniej z Krakowa. Moja mama uczy matematyki w liceum, a tata jest architektem. Interesuję się modą i muzyką”... Nie nie nie, brzmi jak z jakiegoś teleturnieju... Nie jestem dobra w układaniu przemówień. Zawsze najlepiej wychodziła mi gadka na spontana, więc tak też chyba zrobię o ile zajdzie taka potrzeba.
                Przypomniało mi się co mówiła Jess: mieszka naprzeciwko mnie... Otworzyłam okno balkonowe, rozejrzałam się, na prosto był sad, na prawo basen i podwórko, a na lewo – szosa. Podeszłam do lewej strony i oparłam się o barierkę. Dojrzałam całkiem spory lecz parterowy, biały dom, z pomarańczowym dachem. Może odwiedzę nową koleżankę? Bez zastanowienia włożyłam szaro-jeansowe rurki i biały t-shirt z czarnymi napisami. Wzięłam jeszcze biały zegarek i czarne okulary przeciwsłoneczne. Włosy postanowiłam zapleść w luźnego kłosa. Nałożyłam podkład i wytuszowałam rzęsy. Założyłam jeszcze czarne Vansy i byłam gotowa. Zabrałam ze stolika iPhona i zeszłam na dół. Wyszłam na dwór, gdzie spotkałam Małgorzatę. Poinformowałam ją tylko, że idę do znajomej. Przeszłam przez drogę i już stałam naprzeciwko domu Jessici. Podążyłam w stronę drzwi. Nacisnęłam na dzwonek i już po chwili otworzył mi jakiś mały chłopczyk, miał może ze trzy lata
- Cześć, Paula jestem, jest może Jessica w domu?  – zapytałam grzecznie i z uśmiechem
- Jessica! Jakaś pani do ciebie przyszła! – odwrócił się i pobiegł w głąb domu
- Już idę – usłyszałam jej głos, a po chwili już ujrzałam jej pełną postać
- O hej Paula! Jaka niespodzianka, wejdź proszę – uchyliła szerzej drzwi, a ja weszłam do środka – chodź do mojego pokoju – powiedziała i poszłyśmy. Jej pokój był nie duży, ale bardzo stylowy, coś takiego mniej więcej vintage. Ściany pomalowane były na biało, a meble wykonane z jasnego drewna. Na podłodze położone były również niezbyt ciemne panele. Naprzeciwko stało jednoosobowe, łóżko zaścielone białą pościelą, po prawej szafa na ubrania i troszkę mniejsza półka na książki, po lewej nie duże okno, biurko i toaletka. Przed oknem stała popielato-beżowa kanapa i szklany stolik. Usiadłyśmy na kanapie.
- Więc jak ci się tutaj mieszka? - Jess zaczęła rozmowę
- No na razie nie narzekam, ale byłam tylko z wami na boisku i w piekarni – zaśmiałam się
- Chciałabyś się czegoś dowiedzieć, nie wiem o szkole, albo cokolwiek o Holmes Chapel? - zapytała
- No właśnie, jaka tutaj jest atmosfera w szkole?
- Mhm, zależy w jakim się trzymasz towarzystwie, w sensie że nasza ekipa jest na luzie, ale jest tzw. „szkolna elita” pożal się boże... Jest taka jedna szmata, nazywa się Michaelle Woods. Chodzi z najpopularniejszym chłopakiem w szkole, Harrym Stylesem. Ona ma swoje „przyjaciółeczki” a Harry swoich kumpli z zespołu. Co jak co, ale muzykę mają niezłą – patrzyłam na nią z wytrzeszczonymi gałami, Harry ma dziewczynę? Jest w szkolnej elicie? Cooooooooooo...
- No to przerąbane – powiedziałam tylko – a jak ludzie z którymi będę chodziła do klasy, znasz tam kogoś?
- Jak już ci wcześniej mówiłam, będziesz z Laurą, Kacprem i Lukiem. Nasza paczka no nie... A poza nimi to też ludzie bardzo na luzie. Trafisz chyba do najnormalniejszą klasę w szkole – zaśmiała się
- To się cieszę – również się zaśmiałam
- Wiesz co? Chodź, oprowadzę cię po okolicy, chcesz? – powiedziała z entuzjazmem
- No pewnie! – ucieszyłam się
- Tylko że Holmes Chapel jest nieco duże, musiałybyśmy jechać na rowerach – uniosła brew do góry
- No okej, skoczę do domu...
- Coś ty pożyczę ci, mam dwa – przerwała mi w połowie zdania, chwyciła za rękę i skierowałyśmy się na dwór. Jess weszła do garażu, wyciągnęła jeden rower i oddała go mnie, i po chwili wróciła z drugim. Wsiadłyśmy na rowery i pojechałyśmy w stronę gdzie znajdowała się piekarnia. Przejechałyśmy kilka domów i już byłyśmy koło niej. Po jakichś trzech kilometrach, skończyły się zabudowania i zaczął się las. Było tam tak pięknie... Zielone drzewa, a pomiędzy nimi płynął strumyk z krystalicznie czystą wodą. Dotarłyśmy do końca lasu, gdzie znajdowało się skrzyżowanie. Ruch na ulicy już nieco się zwiększył, domyślałam się że była to już jakaś główna droga. W oddali dało się dostrzec jakieś stare magazyny i dość szerokie, asfaltowe drogi. Jess powiedziała, że do tamtego miejsca lepiej się nie zbliżać, bo tam mafia rozstrzyga swoje porachunki i organizowane są nielegalne walki lub wyścigi samochodowe. Na tą wiadomość – przeraziłam się, lecz dziewczyna szybko mnie uspokoiła i powiedziała, że dla mieszkańców nie są groźni, chyba że się im porządnie zajdzie za skórę. Skręciłyśmy w prawo, i po chwili moim oczom zaczęły ukazywać się znajome jeziora i pagórki. Byłyśmy na drodze którą jechałam kilka dni temu z lotniska. Jess niespodziewanie skręciła w polną uliczkę. Prowadziła ona znowu do lasu, jechałyśmy w jego głąb. Po kilku zakrętach dojechałyśmy do polany. Była ona w środku lasu. Płynął tu tam ten sam strumień który mijałyśmy przy wyjeździe z miasta. Odstawiłyśmy rowery i usiadłyśmy na trawie. Panował tu niesamowity spokój. Było słychać szum liści które kołysały się na wietrze i śpiew ptaków. Ni stąd ni zowąd zaczęłyśmy rozmawiać jak dwie najlepsze przyjaciółki. Opowiedziała mi o swoich rodzicach, którzy się rozwiedli dwa lata temu i że mieszka teraz z ojcem i bratem. Przyczyną rozstania była choroba jej matki, ma coś nie po kolei w głowie, jakaś choroba psychiczna czy coś, odebrano jej prawa do opieki nad dziećmi. Obecnie jest na leczeniu w szpitalu psychiatrycznym w Manchesterze. Tata jest fotografem, i pracuje w Londyńskiej agencji modelek. Tomasem, bo tak się nazywa jej brat, opiekuje się niania. Dowiedziałam się, że Jess należy do szkolnego klubu cheerleaderek. Może też się zapiszę? W szkole funkcjonuje również koło teatralne i kilka drużyn sportowych, m.in. z piłki nożnej, koszykówki i bejsbola. Szkoła w Holmes Chapel jest podobno najpopularniejsza w całym regionie, właśnie ze względu na teatr i sport. Opowiedziałam jej także swoją historię, myślałam że to ja mam ciężkie życie, ale powinnam dziękować bogu że mam takich rodziców. Zrobiło się już późno, więc postanowiłyśmy, że pojedziemy już w stronę domów. Co kawałek był jakiś zajazd i kilka ławek, na które wcześniej nie zwróciłam uwagi. Minęłyśmy jeziora i ten stary kościółek, w końcu dojechałyśmy na miejsce. Odstawiłyśmy rowery z powrotem do garażu a Jess odprowadziła mnie z powrotem do bramy.
- To było naprawdę fajne popołudnie dziękuję, że pokazałaś mi okolicę i w ogóle... - powiedziałam z uśmiechem
- Eh, to ja dziękuję, naprawdę nie pamiętam z kim ostatnio tak szczerze rozmawiałam. Cieszę się że wszystko z siebie wyrzuciłam, jest mi jakoś... Lepiej?
- Jak będziesz potrzebowała pomocy, to wiedz że zawsze do mnie możesz przyjść pogadać, wiesz gdzie mieszkam – pogłaskałam ją po ramieniu
- Tak wiem – zaśmiała się – dziękuję jeszcze raz
- No, to ja już pójdę. Pa – powiedziałam
- Pa – Jess odpowiedziała a ja skierowałam się w stronę mojego domu.

***

                Weszłam do mojego pokoju i od razu poszłam w stronę łazienki wziąć prysznic. Zmęczyła mnie ta wycieczka nie ma co... Przejechałyśmy prawie całą wieś, która do małych raczej nie należy. Byłam wykończona po tym całym dniu, od razu położyłam się spać.
                Następne dni przesiedziałam nie ruszając się z domu. Ciągle padało i była brzydka pogoda. Na zmianę oglądałam TV, układałam stylówki, lub robiłam sobie selfie. Kilka razy rozmawiałam nawet z Łukaszem, tak się bałam, a teraz jakimś dziwnym sposobem lepiej się rozumiemy niż jak byliśmy razem. Paranoja...
                 Wypogodziło się dopiero w przeddzień pójścia do szkoły. Pamiętam ten dzień doskonale, gdyż pierwszy raz od dłuższego czasu moja mama zaproponowała mi wspólne zakupy. Pojechałyśmy do ogromnego centrum handlowego w Manchesterze. No ale nic nowego, od następnego dnia zaczynała nową pracę więc musiała sobie kupić nowe ciuchy. Mnie jak zwykle dała jedną z kilku swoich kart kredytowych, mogłam sobie kupić cokolwiek chcę, a ona poszła w swoją stronę. Powiedziała tylko, że o dwudziestej mam być na parkingu przy samochodzie. Kupiłam sobie eleganckie, skórzane, czarne szpilki na platformie, czarną koktajlową spódniczkę, białą koszulę z kołnierzykiem i czarną torebkę ze złotymi ćwiekami. To tego włożę złotą biżuterię i będzie cacy. Trzeba jakoś wyglądać na rozpoczęciu roku... Oprócz tego kupiłam kilka innych pierdół, które przydadzą się do szkoły. Uwinęłam się w niecałe trzy godziny. Nie to co moja matka, poświęcić siedem godzin na zakupy, szaleństwo. Resztę czasu jaki mi pozostał przesiedziałam w kawiarni i objadałam się lodami i ciachami.
                Wróciłyśmy do domu około dwudziestej pierwszej, wypakowałam wszystkie zakupy do szafy, wykąpałam się, przyszykowałam rzeczy na następny dzień - rozpoczęcie roku szkonego, i zmęczona po tym dniu odpłynęłam w krainę sennych marzeń.

wtorek, 1 kwietnia 2014

Rozdział 3

          - To to tutaj, prawie dojeżdżamy – odrzekł tata, skręcając w jakąś ulicę. Ja tylko wyciągnęłam telefon i sprawdziłam to miejsce na Google Maps. „Kurwa mać, znowu wieś” pomyślałam zniesmaczona. Ale jakoś to będzie. Damy radę. Jechaliśmy niezbyt szeroką ulicą, po której obu stronach rosły wysokie, z bujnymi koronami, drzewa. Za nimi był chodnik, wyłożony ciemnoszarą kostką brukową, a dopiero potem ogrodzenia i domy. Z pół kilometra dalej, moim oczom ukazały się jeziora. Piękne, błękitne jeziora. Bardzo malowniczo. Następnie minęliśmy stary i niewielki kościół, a potem chyba jakąś szkołę. Rzucił mi się w oczy napis „London” ale jednak w porę zauważyłam, że to nazwa ulicy, a mianowicie „London Road”. Stanęliśmy przed wielkim, jak się domyślałam, betonowym murem obłożonym jasnymi kamieniami. Tata zerknął na telefon, a po chwili wjechał na wjazd, gdyż kuta brama była otwarta. Na wjeździe stał jeszcze jeden samochód. Z domu wyszedł jakiś mężczyzna. My wysiedliśmy z auta, gdy miły starszy pan podszedł do nas.
- Witam. Mam nadzieję, że będzie wam się tu dobrze mieszkało – podał tatowi klucze od domu.
- Dzień dobry, my też. I dziękuję – powiedział tata.
- Ależ nie ma za co, teraz ten dom należy do was – powiedział rozglądając się w około – na mnie już czas, jakby pan czegoś potrzebował, to proszę dzwonić, oto moja wizytówka – powiedział miło do taty i podał mu karteczkę – do zobaczenia – powiedział i podał rękę tacie, następnie mamie, Małgorzacie i mnie. Wsiadł do swojego czarnego, eleganckiego auta i odjechał. Podeszliśmy do drzwi a tata lekko je otworzył. Gdy weszłam do środka, zaniemówiłam. Było pięknie. Usłyszeliśmy jak na wjazd wjeżdża bus. To nasze bagaże. Dwóch mężczyzn wysiadło z busa i przyniosło nam je do domu, po czym odjechali.
- I jak ci się podoba? – spytała mama
- Może być – powiedziałam
- A teraz idź się rozejrzyj po domu, twój pokój jest na górze, trzecie drzwi na lewo – rozkazał tata
- A ty skąd wiesz? – zapytałam
- No przecież byliśmy już tu z matką wcześniej – powiedział, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. Nawet nie wiedziałam kiedy.
- Dobra… To ja idę się rozejrzeć – oznajmiłam i poszłam zwiedzać dom.
          Był piękny. Na sufitach była niesamowicie wykończona sztukateria gipsowa. Czułam się tu, jakbym uciekła do całkowicie innej epoki. Meble w domu, były z prawdziwego drewna. Były masywne i rzeźbione. Półki w komodach, w kuchni, były zamknięte szklanymi drzwiczkami, z delikatnymi, grafitowymi uchwytami. Na środku kuchni był duży stół, z sześcioma krzesłami. Były obite białą skórą.  Przypomniał mi się dom dziadków. Pachniało tu jak u nich. Sosną. Podłoga w domu była stara, parkiet z ciemnego drewna trochę nieprzyjemnie trzeszczał i gdzieniegdzie był porysowany. W salonie na ścianie wisiała ogromna plazma, co trochę komicznie wyglądało, w porównaniu z wczesno dziewiętnastowiecznymi meblami. Naprzeciw telewizora była kremowa kanapa ze skóry. W kącie był kominek z czarnego marmuru. Było tu nieziemsko. Połączenie dwóch stylów: starego i nowoczesnego. Ponadczasowo… W końcu weszłam schodami, na górę, w te trzecie drzwi na lewo. Moim oczom ukazał się mój pokój. Nie, tego raczej nie można nazwać pokojem. Moja komnata. Tak, to lepsze określenie. Ogromne łóżko, na którym leżało sporo poduszek, a nad nim zwisał baldachim z białego tiulu. Po lewej stronie łóżka było biurko, bardzo podobne do tego, które miałam w Polsce. Obok biurka był „kącik kosmetyczny”, w którym była toaletka, z potrójnym lustrem i wieloma szufladkami. W kącie pokoju stała szara, skórzana rogówka i szklany stolik. Usiadłam na pufie która znajdowała się obok łóżka i wtedy zobaczyłam te cudo. Ogromny, plazmowy telewizor, wiszący na ścianie. Byłam w szoku. „Prawie jak w kinie” pomyślałam, uśmiechając się do siebie. W ścianie obok plazmy, były drzwiczki. To była zabudowana szafa. Ciekawie. Naprzeciw drzwi do mojego pokoju, było okno, z wyjściem na balkon. Podeszłam do niego, odsłoniłam zasłonę, przekręciłam gałkę w szklanych drzwiach, i po chwili delikatny, chłodny podmuch wiatru, musnął moją twarz. Uśmiechnęłam się. Wyszłam na balkon. Sięgały do niego gałęzie drzewa, stojącego na podwórku. Rozejrzałam się. Na wprost, moim oczom ukazał się duży sad. Potem sięgnęłam wzrokiem nieco dalej. Wzdłuż ulicy stały domy. Mniejsze i większe. W oddali dostrzegłam piekarnię i ten stary kościół, obok którego przejeżdżaliśmy. To wszystko rozciągało się na pagórkach, na których były soczyście zielone łąki, zobaczyłam nawet nieopodal niedużego lasku, pasącego się białego konia. Gdy z powrotem weszłam do pokoju, zauważyłam, że są tu jeszcze dwoje drzwi. Podeszłam do pierwszych z nich. Prowadziły one do bardzo dużej garderoby. Wchodząc tam, poczułam się prawie jak na wybiegu. Podłoga była pokryta czerwonym dywanem, a sufity były białe, w których wmontowane było kilka lamp halogenowych, które tworzyły niesamowite smugi światła. W ścianach bocznych były wielkie, wbudowane, drewniane pułki. Wyszłam z tego pomieszczenia i weszłam w drugie drzwi. Była to łazienka. Było standardowo. Pomieszczenie wyłożone granatowo-białymi kafelkami. Po prawej kibel, umywalka a nad nią duże lustro z lampkami w rogach i jakaś półka na kosmetyki. Na środku stała ogromna wanna, a z lewej prysznic, mała pralka i kosz na pranie. Wyszłam z łazienki a potem z pokoju. Byłam bardzo zadowolona. Stwierdziłam, że chciałabym bardzo pójść na pagórki, na których była piekarnia i kościół.  Zawiadomiłam Małgorzatę, że idę na chwilę rozejrzeć się po okolicy, a ta powiedziała żebym wróciła do pół godziny. Zanim wyszłam z naszego angielskiego dworku, wzięłam kilka funtów, które dostałam od dziadków. 
          Poszłam w kierunku piekarni. Bardzo mnie do niej ciągnęło. Po pięciu minutach drogi, byłam na miejscu. Weszłam do środka budynku i za ladą ujrzałam chłopaka. Był niesamowicie przystojny. Jego ciemnobrązowe loczki opadały lekko na czoło. Spojrzał na mnie, swoimi głęboko zielonymi oczami. Uśmiechnął się, ukazując równiusieńkie, białe zęby. Na jego policzkach ukazały się urocze dołeczki. Czułam, jak jego czar na mnie spoczął.
- Dzień dobry. Mogę jakoś pomóc? – zapytał. Jego głos był głęboki i dźwięczny. Zdawało mi się, że właśnie przechodzi mutację.
- Witam, właściwie to jestem tu nowa i spaceruję sobie, poznając okolicę – uśmiechnęłam się.
- No właśnie, nie widziałem cię nigdy w Holmes Chapel. Jesteś tu na wakacjach? – zadał pytanie, opierając ręce na ladzie.
- Nie, mieszkam tu – zaśmiałam się
- O, a kiedy się tu wprowadziłaś? - pytał zainteresowany
- Dzisiaj – odpowiedziałam, czując, jak miłe mrowienie przebiega po moim ciele.
- Fajnie. Mamy tu jedną, ładną dziewczynę więcej – zaśmiał się słodko – tak właściwie, to jestem Harry – wyszedł zza lady i podał mi rękę. Był ubrany w ciemne jeansy, trampki, szary tshirt i biały, trochę poplamiony fartuch. Uścisnęliśmy sobie dłonie.
- Paula. Miło mi – powiedziałam
- Jeśli mogę, wiedzieć, skąd przyjechałaś? – zapytał trochę niepewnie.
- Z Polski – uśmiechnęłam się
- Słyszałem, że Polska to niesamowity kraj. Piękne zabytki, kraj wielkich królów średniowiecza, tak się mówi o niej tutaj, w Anglii. A z jakich powodów? Jeśli to nie tajemnica…
„Tak kurwa, piękne zabytki, kraj wielkich królów, jakbyś to zadupie widział na żywo to zmieniłbyś zdanie ahahaha” pomyślałam sobie tłumiąc śmiech
- Ach, długo by opowiadać. Tata ma firmę budowlaną, a sam jest architektem. Dostawał  większość zleceń z poza granic naszego kraju, a z Anglii w szczególności. Uważa, że w Polsce nie ma warunków na prowadzenie działalności na tak wysokim poziomie – powiedziałam, z kwaśną miną – a tak nawiasem mówiąc, to masz rację. Polska jest niesamowita i przepiękna – powiedziałam sarkastycznie, żeby nie było , że z jakiejś wiochy przyjechałam – i bardzo mi jej będzie brakowało.
- Tak, wiem co czujesz. Moja mama się rozwiodła z ojcem. Też nic nie mogłem na to poradzić. – Skrzywił się – ale mniejsza. Gdzie dokładnie mieszkasz? – Zapytał, ni stąd, ni zowąd.
-Tu niedaleko. Jakieś pięć minut drogi. 54 London Road – powiedziałam.
- No to serio niedaleko. Ja mieszkam 92 London Road – uśmiechnął się nonszalancko. Nagle z zaplecza rozległ się donośny, ale ciepły kobiecy głos
 – Harry, znowu zagadujesz klientów?
- Nie, Barbaro, nieee… - skłamał zdezorientowany. Zaśmiałam się.
- Nie ładnie tak perfidnie kłamać – powiedziałam szeptem - To może ja poproszę dwa donuty z czekoladą i sok pomarańczowy – powiedziałam, już normalnie. Uśmiechnęłam się i zaczęłam w kieszeni szukać drobnych. Harry zapakował donuty do papierowej torby i podał mi sok w kartonowym pojemniku.
- Razem będzie 50 pensów – podał mi moje zakupy. Dałam mu odliczone pieniądze.
- Dziękuję.
- Ja również. Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy, Paula – powiedział i znowu się nieziemsko uśmiechnął, co przyprawiło mnie o dreszcze.
- Ja też. Do, mam nadzieję, zobaczenia – rzuciłam mu na wychodne.
        Gdy wróciłam do domu, walizki już stały w moim pokoju, postanowiłam jednak zająć się nimi jutro. Byłam dzisiaj już mega zmęczona. Usiadłam na pufie, zjadłam to co kupiłam. Siedziałam na niej jeszcze chwilę, wyglądając przez okno, na niewielkie wzgórze, na którym była piekarnia, w której poznałam Harrego – mojego, pierwszego tutejszego znajomego. Westchnęłam i wstałam z pufy. Wyszukałam w torbie ręcznik i jakąś koszulę, i poszłam się wykąpać do łazienki. Po długiej, relaksującej kąpieli, położyłam się do łóżka, zamykając oczy. „Nie było najgorzej” pomyślałam, po czym odpłynęłam w krainę sennych marzeń.
          Nazajutrz obudziłam się w nowym miejscu. W nowym pokoju. W nowym łóżku. Wszystko tu było takie nowe, dziwne. Ręką wyszukałam mój telefon który leżał pod poduszką i spojrzałam na godzinę: 10:40. Leżąc tak z telefonem w ręce weszłam na galerię. Zobaczyłam ostatnie zdjęcia z Łukaszem i Justyną, na wjeździe do mojego starego domu. „Jeszcze wczoraj o tym czasie byłam w Polsce” pomyślałam ze łzami w oczach, przeglądając kolejne zdjęcia. Zakończyło się na tych z moich piętnastych urodzin (resztę mam na starej karcie pamięci, muszę je sobie zgrać na nową). Uroniłam kilka łez, lecz parę chwil później przypomniały mi się słowa mojej przyjaciółki, która to wręcz błagała, że gdyby coś złego się działo, mam dzwonić o każdej porze dnia i nocy oraz że zawsze mogę na nią liczyć. W jednej chwili uśmiech zagościł na mojej twarzy. Rozejrzałam się po pokoju, same torby, walizki, pudło i puste meble. Tak strasznie nie chciało mi się tego znowu wyładowywać… Wstałam niechętnie z łóżka i wygrzebałam jakieś ciuchy, szczoteczkę i pastę do zębów. Poszłam do łazienki się ogarnąć. Potem wzięłam torbę z moimi najważniejszymi na chwilę obecną rzeczami, czyli laptopem, lustrzanką, starym telefonem i ładowarkami. Usiadłam na łóżku. Wyjęłam kartę pamięci ze starego telefonu i przerzuciłam wszystkie zdjęcia na laptop, a potem z laptopa na iPhona. Laptop po chwili wylądował na biurku, a stary telefon w szufladzie pod nim. Lustrzankę położyłam na półkę, robiła za fajną ozdobę. Skierowałam wzrok na pozostałe rzeczy. Kiedyś trzeba to ogarnąć. Podeszłam niechętnie do bagażów i zaczęłam powoli wypakowywać moje rzeczy. Prawie wszystko umieściłam w garderobie, do szafy włożyłam już bardziej jesienne ciuchy i trampki. Kosmetyki włożyłam do toaletki, a rzeczy do włosów postanowiłam, że będą w łazience. Przy okazji wrzuciłam do pralki brudne ubrania. W moim starym pokoju musiałam ciągle odkurzać po czesaniu, wszędzie było pełno włosów. W ostatniej torbie były prezenty od znajomych, które dostałam na urodziny. Były to drobne upominki które poukładałam na półkach. Pozostałe pierdoły które były w pudle, dołączyłam do nich. Zdjęcia włożyłam do szuflady, planowałam w późniejszym czasie zrobić z nich kolaż. Byłam z siebie dumna, uwinęłam się z wszystkim w niecałe dwie godzinki.
          Właśnie miałam dzwonić do Justyny, gdy do moich drzwi zapukała Małgorzata.
- I jak się spało? – spytała troskliwie
- Całkiem dobrze – powiedziałam odkładając telefon
- Widzę że już się tu zadomowiłaś? – stwierdziła rozglądając się po pokoju
- Tak, nie jest tak źle, co prawda myślałam że będzie gorzej – uśmiechnęłam się
- No widzisz, a tak się bałaś – urwała – chodź na obiad – kiwnęła ręką
- A co mamy? – spytałam
- Dla rodziców żeberka w miodzie, a dla ciebie specjalnie naleśniki z owocami i bitą śmietaną, takie jakie lubisz – powiedziała dumna z siebie
- Ojej naprawdę? To chodźmy! – dosłownie pobiegłam do kuchni. Rodzice już siedzieli przy stole
- Cześć córcia – powiedział tata, ja się tylko uśmiechnęłam
- Jak się czujesz? – spytała mama
- Bardzo dobrze, jestem głodna jak wilk! – odpowiedziałam i usiadłam do stołu. Pożyczyliśmy sobie smacznego i posiłek zjedliśmy w ciszy. Zjadłam trzy naleśniki. Myślałam że zaraz pęknę. Już miałam wychodzić z kuchni, gdy odezwał się do mnie tata:
- Nie zapomniałaś czegoś? – spytał rozbawiony
- Czego niby? – odpowiedziałam pytaniem, gdyż nie miałam pojęcia o co mu chodzi
- Idź sprawdź w bagażniku – po tych słowach, zorientowałam się że zostawiłam tam misia którego dostałam od Justyny. Poszłam do auta, zabrałam co moje i wróciłam do domu. 
          Posadziłam misia na łóżku, gdy przypomniało mi się że miałam zadzwonić do mojej przyjaciółki. Wybrałam numer, i po chwili usłyszałam już jej głos. Boże jak ja za nią tęsknię… Opowiedziałam jej wszystko co działo się wczoraj od południa, łącznie z nowo poznanym chłopakiem. Justyna już za dużo sobie pomyślała, jak zwykle zresztą. Ale cieszyła się że kogoś tu poznałam. Rozmawiałyśmy dobre pół godziny. Po skończonej rozmowie postanowiłam, że zajrzę na podwórko. Wczoraj zapoznałam się jedynie z domem, bo na resztę nie miałam czasu. Wyszłam głównym wejściem. Na wprost, był wybrukowany granitem wjazd, po którego bokach wmontowane były ledowe lampki. Po prawej stronie stał garaż, oraz znajdowało się kilka rabatek z pięknymi kwiatami, a między nimi rosły jakieś ozdobne krzaczki. Z lewej spotkał mnie ten sam widok, lecz wybrukowana dróżka prowadziła również za dom. Podążyłam tą ścieżką. Z boku domu, znajdował się taras, na którym stał stół, krzesła i nie mały grill. Dalej było oczko wodne, wokoło którego były małe skałki, obrośnięte w niektórych miejscach krzewami i niskimi kwiatami, między którymi płynęła woda, coś a la wodospad. Po prawej była ogromna, szklana antresola, połączona z domem, gdzie znajdował się basen. Można było wejść również od strony domu. Niedaleko za paroma drzewami stał mniejszy budynek. Weszłam do środka, a tam znajdowały się różne narzędzia ogrodnicze i świąteczne ozdoby. Moją uwagę przykuła wisząca na ścianie tablica. Regulator temperatury wody w basenie, i system oświetlenia podwórka. „Ale bajer!” pomyślałam. Wróciłam się i poszłam dalej. Byłam teraz po drugiej stronie domu. Tu znajdywał się sad z drzewkami owocowymi. Rosło tu mnóstwo jabłoni, grusz i śliw. Było też małe poletko z truskawkami i malinami. Bardzo tu zielono i przyjemnie. Całość podwórka była otoczona betonowym płotem, który obłożony był ozdobnym kamieniem. Na wysokości około półtora metra, co około dwa metry znajdowało się koło z kutym wypełnieniem, aby było coś widać na drogę. Moją uwagę przykuło duże drzewo, a mianowicie wiśnia której konary sięgały wyżej balkonu, a ten był na pierwszym piętrze. Zaraz, zaraz. To chyba ten z mojego pokoju. Tak! To na pewno ten… Zmierzyłam to drzewo jeszcze tylko z góry do dołu, i uśmiechnęłam się chytrze sama do siebie. Coraz bardziej zaczyna mi się tu podobać…
            Postanowiłam, że wrócę do domu i zajmę się zdjęciami. Przybiłam kilka gwozdków do ściany nad łóżkiem. Przywiązałam do nich kilka sznurków aby tworzyły pionowe pasy i zaczęłam przypinać do nich kolejno zdjęcia kolorowymi, ozdobnymi klamerkami. Było ich dużo, ciężko było wybierać, spośród tylu fotek, z którymi wiązało się tak mnóstwo wspaniałych wspomnień. Wybrałam te najlepsze. Moim zdaniem wyszło cudnie. Tylko czegoś mi tu jeszcze brakowało. Już wiem! Pobiegłam szybko do małego budynku który stał w ogrodzie za domem. Wykopałam świąteczne lampki, którymi przyozdabia się w tym czasie choinki. Wzięłam dwa białe oświetlenia i poszłam z powrotem do pokoju. Wplotłam je na sznurki między zdjęciami. Podłączyłam do prądu. No i było świetnie. Tak przytulniej się zrobiło.
          Teraz nabrałam chęci do wyjścia, aby rozejrzeć się po okolicy. Na dworze było już nieco chłodniej, przebrałam się w jasno szare cieniowane dżinsy, białą bluzę bez zamka z napisem „ fuɔck” i białe Conversy. Włosy spięłam w wysokiego kucyka. Następnie nałożyłam trochę podkładu, zrobiłam cienkie kreski eyelinerem i wytuszowałam rzęsy. Wzięłam jeszcze do ręki iPhona i jakieś pieniądze do kieszeni. Zrobiłam sobie selfie i wrzuciłam na instagrama. Udałam się na dół, powiadomiłam Małgorzatę, że idę pozwiedzać nowe miejsca. Wyszłam na podwórko, a potem przekroczyłam furtkę. Skręciłam w lewo, czyli tam gdzie szłam wczoraj do piekarni. Jednak skręciłam ulicę wcześniej. Szłam z jakieś dziesięć minut i moim oczom ukazała się szkoła. „To tutaj już za tydzień zaczną się moje męki” pomyślałam przechodząc obok. Szłam dalej, mijając liczne domy. W oddali można było dostrzec coś na podobieństwo skateparku czy coś w tym stylu. Było widać jakichś ludzi, chyba w podobnym wieku do mojego. Postanowiłam więc tam pójść. Z językiem angielskim radziłam sobie bardzo dobrze, jednak nie miałam w pełni tego brytyjskiego akcentu. Trochę się krępowałam, że mogą mnie nie zaakceptować, ale szłam dalej. Ledwie przeszłam bramę, a już kilka osób skupiło na mnie swój wzrok.
- Chodź do nas! – zawołała jakaś dziewczyna machając mi, a ja dość śmiałym krokiem podeszłam do grupki nastolatków.
- Hej, Paula jestem – przywitałam się.
- Ja jestem Jess – powiedziała dziewczyna, która przed chwilą mnie zawołała, wydawała się być miła – a to jest Luke, Laura, Ryan, Danielle, Olly, Kacper i Nina. – Jess po kolei mi wszystkich przedstawiła, a oni podali mi rękę na przywitanie, dosłownie w tym momencie kamień spadł mi z serca.
- Bardzo miło mi was poznać – palnęłam nie wiedząc co mam powiedzieć.
- Jesteś tu na wakacjach? – spytał Kacper, wyczułam w nim polski akcent.
- Nie, przeprowadziłam się tutaj – tłumaczyłam – Wczoraj.
- A gdzie przedtem mieszkałaś? – ciągnął dalej
- W Polsce – powiedziałam. – Ty chyba też co? – to już powiedziałam po polsku a on zrobił wielkie oczy.
- O matko naprawdę? A gdzie mieszkałaś? – on odpowiedział również w naszym języku.
- Pod Krakowem a ty? – spytałam z uśmiechem.
- W Warszawie – odpowiedział.
- Niezły numer – zaśmiałam się – Nie sądziłam, że kogoś takiego tutaj spotkam.
- Ja też nie – odpowiedział, było widać, że jest w lekkim szoku, takim pozytywnym.
- A dawno się tu przeprowadziłeś? – spytałam.
- Pięć lat temu – odpowiedział uśmiechając się.
- Yhm – odchrząknął Luke – Możecie po angielsku? – zapytał rozbawiony, a my spojrzeliśmy na niego, a potem na resztę. Gapili się na nas jak na chińczyków… A no tak, przecież oni nic nie rozumieli.
- Tak oczywiście, przepraszam – odpowiedziałam już po angielsku. – Właśnie się dowiedziałam, że kolega też jest z polski i tak jakoś zaczęliśmy nawijać…
- Nie no spoko, luz – powiedziała Laura uspokajając mnie widząc że się lekko skrępowałam.
- A ile macie macie lat? – spytałam.
- Piętnaście a ty? – odpowiedział Olly.
- Ja też! A wy chodzicie do tamtej szkoły, co tu się idzie tą drogą? – nawijałam dalej.
- Tak, dokładnie – odpowiedziała Danielle.
- Czyli będziemy razem w klasie? Czy jak? – dopytywałam się.
- No nie z wszystkimi, zależy jak masz na nazwisko – odpowiedziała Nina.
- Dąbrowska – powiedziałam.
- No to będziesz w klasie z Laurą, Lukiem i Kacprem – uśmiechnęła się.
- A od czego to zależy? – spytałam zdziwiona.
- No bo to jest tak – wtrącił się Olly. – Uczniowie których nazwiska zaczynają się od A do G, chodzą do klasy A, od H do O chodzą do klasy B, a od P do Z do klasy C – tłumaczył.
- Ahaaa… Łapię – zaśmiałam się.
- A gdzie teraz mieszkasz? – zmienił temat Ryan
- Tu nie daleko 54 London Road – odpowiedziałam.
- Mieszkam naprzeciwko! – wtrąciła Jess.
- OMG serio? Jak super! – pisnęłam z zachwytu.
- Kurczę, jak ja mogłam cię wcześniej nie zauważyć? – skarciła się Jess.
- Ej jestem tu dopiero drugi dzień – zaśmiałam się.
- A no fakt – również się zaśmiała.
- Cieszę się, że was poznałam – znowu palnęłam prosto z mostu.
- My też – powiedzieli wszyscy równocześnie i wszyscy zaczęliśmy się z tego śmiać.
- Zimno się robi – powiedziała Danielle,  przydeptując z nogi na nogę.
- No, mi też nie jest za ciepło – powiedziałam. – Mam pomysł!
- Jaki? – zapytała zaciekawiona Nina.
- Chodźcie do mnie do domu! – zaproponowałam.
- Bardzo chętnie – powiedział Olly. – A co wy na to? – Grupka młodzieży popatrzyła na każdego i z ekscytacją wymalowaną na twarzy, zgodziła się.
– Jasne! Chodźmy! – powiedziała uśmiechająca się ciągle Jess.
Wszystkim spodobał się ten pomysł. Szliśmy grupką dziesięcioosobową nawijając całą drogę o wszystkim i o niczym. Każdy opowiedział coś o sobie, żebym mogła wszystkich lepiej poznać. Weszliśmy na moje podwórko, które wywołało nie mały zachwyt w ich oczach. Dom też im się bardzo spodobał. Weszliśmy do środka, gdzie akurat przywitała nas Małgorzata. Zdziwiła się, że aż tyle osób przyprowadziłam do domu. Powiedziałam jej tylko, że ma zrobić wszystkim herbatę i przynieść na górę, gdzie się udaliśmy. Mój pokój też się wszystkim podobał, jak stwierdzili – „bardzo stylowy”. Włączyłam laptopa i wbiłam na Facebooka. Wszyscy podyktowali mi swoje imiona i nazwiska abym mogła ich zaprosić. Później Jess zauważyła lustrzankę stojącą na mojej półce, wszyscy się do niej rzucili i robili sobie fotki. Jak się okazało, nie tylko ja tu byłam uzależniona od pstrykania sobie samojebek… Przyszła Małgorzata z kubkami i dzbankiem gorącej herbaty. Wypiliśmy po kilka łyków i postanowiliśmy iść zrobić sesję do ogrodu. Czułam się przy nich doskonale. Tak jakbyśmy znali się już od bardzo dawna. Zdaje się, że oni też mnie polubili. Bardzo mnie to cieszy, nie powiem. Zrobiliśmy dokładnie 439 zdjęć. Przerzuciłam je wszystkie na laptopa i włączyłam pokaz slajdów. Oglądaliśmy je, głośno się śmiejąc z samych siebie. Powiedziałam, że jak będę miała czas to je ładnie obrobię i dodam kilka na fejsa. Było już kilka minut po 21:00 i wszyscy postanowili już iść. Fala smutku mnie ogarnęła, kiedy wyszli z mojego domu.
          Czułam się taka samotna bez przyjaciół przy moim boku. Kiedyś wieczory wyglądały jak ten dzisiejszy, tylko, że w moim starym domu, z dawnymi znajomymi, Łukaszem, Justyną… Oni są tak kurewsko daleko, tak cholernie za nimi tęsknię. Tam mogłam swobodnie mówić po polsku a nie tak okropnie produkować się, aby nie popełnić błędu w angielskim. Kolejny raz zaczęłam przeglądać stare zdjęcia. Łzy zaczęły wypływać z moich oczu. Dlaczego ja w dalszym ciągu nie mogę się z tym pogodzić? Byłam całkowicie zdołowana. Z jednej strony cieszyłam się iż tak szybko poznałam nowych ludzi a z drugiej byłam bliska płaczu… Brak Justyny i Łukasza, totalnie mi nie służył. Tęskniłam za Justyną i jej spokojną osobowością, która zawsze koiła mi nerwy. I za bliskością Łukasza... Bardzo mi go brakuje. Ja go nadal kocham!
             Było już ciemno. Zegar w komórce ukazywał 22:06. Nagle usłyszałam jak ktoś puka w okno. Ktoś musiał stać na balkonie. Bałam się widoku, który mogę zastać patrząc w tamtą stronę. Czułam się, jakbym była uwięziona w jakimś horrorze i za chwilę jakiś dziwny mutant czy morderca miał mnie zaatakować.
- Paula, otwórz mi – usłyszałam po chwili cichy głos. Znajomy głos. Głos Harrego...